Najbardziej parząca roślina świata
W czasie letnich wędrówek po lasach czy łąkach i nie tylko chyba każdy choć raz w życiu oparzył się pokrzywą. Wydaje się, że jest to niezwykle dotkliwe spotkanie. Jednak w porównaniu do pokrzywy australijskiej - Dendrocnide moroides. to ta nasza swojska pokrzywa wydaje się być niewinną pieszczotą. A jej zdolności drażnienia i parzenia wydają się nie istnieć. Obydwie rośliny należą co prawda do tej samej rodziny pokrzywowatych (Urticaceae) i łączy je wiele podobieństw, jednak dzieli nie tylko bariera geograficzna, ale także wygląd i siła oddziaływania substancji, jakie rośliny wytwarzają.
Gympie-gympie rośnie naturalnie w Australii, na Molukach (zwane inaczej Wyspami Korzennymi, grupa wysp we wschodniej części Archipelagu Malajskiego, wchodząca w skład Indonezji) oraz Indonezji. [fot. 1]
Dendrocnide, zwana w Australii też żądlącym krzewem, jest małym drzewkiem, ale czasem dorasta do kilku metrów i przybiera postać niewielkiego, ażurowego drzewka. Cechą charakterystyczną w wyglądzie tej rośliny są duże sercowatego kształtu liście dorastające nawet do 22 cm długości i 18 cm szerokości. Kwiaty są drobne i niepozorne, zebrane w kwiatostany, w których centralna część stanowi kilka kwiatów męskich, otoczonych kwiatami żeńskimi. Owoce są soczyste, podobne do owoców morwy, barwy od jasno różowej do purpurowej.
Rośnie w klimacie tropikalnym. Najlepiej rozwija się w miejscach zacisznych, dobrze nasłonecznionych, nie narażonych na silny wiatr. Zarośla z tego gatunku spotkać można przy rzekach, przy drogach czy w lukach w rasach powstałych na skutek wyłamania się drzew.
W rejonie występowania gympie-gympie występuje jeszcze 5 innych gatunków Dendrocnide, ale to właśnie gympie-gympie jest najgroźniejsze, szczególnie jeśli rośnie jako krzew, ponieważ wtedy o wiele łatwiej otrzeć się o liście czy pędy. Jednak nie trzeba wejść w bezpośredni kontakt z rośliną, ponieważ wystarczy nieco dłużej zatrzymać się przy roślinie by doszło do podrażnienie dróg oddechowych. Mało tego, nawet suche liście unoszone przez wiatr, są także szkodliwe. A żeby dodać pikanterii warto nadmienić, że spotkano się z wypadkami podrażnienia gympie-gympie w …. herbariach (bibliotekach zielników). Okazuje się, że nawet 100! letnie karty zielnikowe z liśćmi Dendrocnide moroides mogą być niebezpieczne i powodować podrażnienia. A czemu?
Liście i gałązki, a także owoce pokryte, są włoskami, łamliwymi igiełkami, zwanymi trichomami. Ich koniuszki zawierają dużo krzemionki, co pewnie powoduje ich łamliwość. Trichomy wypełnione są substancjami– niezwykle skomplikowanymi pod względem budowy chemicznej neurotoksynami. I to owe trichomy mogą zachować swoje właściwości nawet przez kilka dziesięcioleci.
Igiełki trichomów wbijają się w skórę nawet przez ubranie i nawet specjalne skafandry czy ochraniacze na ubrania nie dają gwarancji zabezpieczenia. Owe igiełki są praktycznie nie do usunięcia mechanicznego. Lekarze z Antypodów zalecają co najwyżej zastosowanie wosku do depilacji – jedynie ta metoda w części może pomóc usunąć włoski ze skóry. Dlatego plastry do depilacji są na wyposażeniu karetek pogotowia w północnej Australii. Botanicy badający te rośliny zakładają rękawice spawalnicze i maski na usta! Ukłucia powodują nieznośny ból trwający kilka dni a nawet miesięcy, dają o sobie znać nawet po kilku latach. Paradoksalnie neurotoksyna gympie-gympie nie powoduje uszkodzeń narządów, można zaryzykować stwierdzenie, że nie jest to śmiertelnie niebezpieczna roślina, ponieważ teoretycznie nie powoduje zgonów ale…Ból jest na tyle nieznośny, że może prowadzić do samobójstwa, jeśli nie zostanie na czas uśmierzony. Pewien oficer w służbie czynnej popełnił samobójstwo po kontakcie z gympie-gympie. Obserwowano psy dokonują nawet samookaleczenia starając pozbyć się oparzenia, konie szaleją, kopią opiekunów, skaczą w przepaść. Australijscy traperzy zaobserwowali to już w 1866 roku penetrując dzikie obszary północno-wschodniej Australii. Dlatego współcześnie w wielu miejscach w obszarze naturalnego występowania gympie-gympie spotkać można tablice ostrzegawcze. [fot. 2]
Co ciekawe, trucizna działa na psy, konie, człowieka czy inne drobne ssaki, ale nie reagują na nią miejscowe torbacze, ptaki i owady, niektóre nawet żywią się liśćmi i owocami tej rośliny. I dla tych gatunków jest to niezwykle ważna roślina, zapewniająca im możliwość przeżycia. Prawdopodobnie gatunki przywleczone nie miały czasu na wykształcenie odpowiedniej obrony.
Neurotoksynę wypełniającą trichomy nazwano moroidyną. Jest o peptyd dwucykliczny złożony z ośmiu aminokwasów i zawiera dosyć nietypowe wiązanie C-N między tryptofanem a histydyną. Stąd pewnie ta jadowitość.
Jednak neurotoksyny, w przeciwieństwie do jadów pająków i gadów nie wywołują żadnych innych zmian w organizmie poza tym nieznośnym bólem.
Z tego względu roślinami takimi jak gympie-gympie często interesują się instytucje badawcze związane z przemysłem zbrojeniowym. Taki los spotkał Dendrocnide moroides - brytyjskie wojskowe instytuty badawcze zainteresowały się nią już w 1968 r.
Ale gympie-gympie to także „przyjaciel” człowieka. Aborygeni używali jej przeciwko reumatyzmowi, a owoce są jadalne po usunięciu owych groźnych igiełek. Zebrane są w groniaste owocostany (jak u pokrzywy), ale to nie są prawdziwe owoce. Jadalne części mięsiste to rozrośnięte szypułki kwiatowe a nasiona umieszczone są na ich powierzchni, podobnie jak u truskawki czy nanercza (orzeszki cashew).
Mimo tego, że praktycznie nie można do rośliny podejść i j np. zniszczyć bez odpowiedniego przygotowania i sprzętu, to jednak nie udało jej się dziś opanować świata. Gatunek ten notowany jest jako zagrożony w Nowej Południowej Walii, północnym wschodzie Australii.
Innym niezwykle niebezpiecznym przedstawicielem królestwa roślin jest ongaonga, czyli Urtica ferox, kuzynka naszej pokrzywy – pokrzywia drzewiasta. Jest to endemiczny gatunek występujący w Nowej Zelandii. Dorasta do 5 m wysokości. Jej pędy drewnieją i stanowią wspaniałe podparcie dla liści uzbrojonych w przypominające maleńkie sztylety włoski trichosomowe. Sztyleciki te wbijając się w skórę powodują nie do zniesienia ból. Nowozelandzkie służby medyczne odnotowały jeden wypadek śmiertelny. Myśliwy, nieodpowiednio ubrany, przechodząc przez zarośla ongaonga naraził się na kontakt z włoskami Urtica ferox. Niestety nie udało się go uratować. [fot. 3]